wtorek, 28 kwietnia 2009

To juz koniec Carrie, Samanthy, Mirandy i Charlotte :(

Dawno juz nie pisalam, ale nie dlatego, ze zachorowalam na swinska grype, ale dlatego, ze w pracy urwanie glowy a w domu tymczasowo neta nie ma. Mam cala mase zdjec do ''aploldowania'' ale wszystko w domu. Musze zgrac na kompa w pracy i podzialac troche bo nie lubie takich zaleglosci. Jak juz sie za cos brac to calym sercem.
Jeszcze 2 dni i mama przylatuje, juz sie doczekac nie moge, po pol roku zobaczy Duske - SUPER!

Wzielam na te okolicznosc moje ostatnie 3 dni wolne, no bo na co wykorzystam jesli nie na jej przyjazd...

Jeny, prawie zapomnialam, wczoraj skonczylam moj ukochany ''Seks w wielkim miescie'' Chryste, co ja teraz poczne?? Az sie poplakalam na koncu, z dwoch powodow:

- po pierwsze jak przyjaciolki pieknie przywitaly Carrie gdy wrocila z Paryza,
- po drugie, bo dotarlo do mnie, ze to juz koniec, nie ma nic wiecej...

Teraz z wielkim upragneiniem oczekuje drugiej czesci filmu, ale przeciez jej nawet jeszcze nie zaczeli krecic! O losiczku....

Sluchalam dzis caly dzien radia i wpadla mi w ucho jedna piosenka - do posluchania ponizej:

czwartek, 23 kwietnia 2009

Doly i doliny

Jakis taki dolek mnie dzis dopadl, trzyma i nie chce puscic...

Blinek tez lekko zdolowany, na szczescie Matylda jak zawsze wesola, ale ona nie swiadoma jest jeszcze problemow doroslego swiata - szczesciara!

Koniecznie musimy umozliwic Jej jak najdluzsze dziecinstwo, bo jak za szybko czlowiek dorosnie, to ciezko mu sie zapomniec chociazby na chwil pare.

Ponadto ponownie zaczelam czytac ''Blondynke w dzungli'' - POLECAM! Mozna sie zapomniec choc na chwilke i razem z Pawlikowska trzasc sie ze strachu przed, jak to Indianie nazywaja veinte - quatro, czyli ''dwadziescia cztery''. Mowa tu o takiej czarnej mrowce wielkosci kciuka, ktora jak ugryzie doroslego mezczyzne to pozostaje mu tylko tyle godzin zycia. Wiem wiem niebezpieczne, ale z drugiej strony jakie ekscytujace i pozwoliloby zapomniec o rachunkach, ratach i innych oplatach...

Jakas dzis jestem taka bleee...do niczego!

W dodatku glodna, bo nie zdarzylam uszykowac sniadania rano i teraz mam przymusowa glodowke! Oby do lunchu, a wtedy cos sie wymysli.

Tyle na razie, bo nie bede marnowac energii na stukanie w klawiature, kiedy moge sie przeniesc prosto do serca dzungli, tymbardziej, ze szef ma dzis wolne :)


Wlasnie mi Misiu przywiozl do pracy Teatralnego i paczke fajek, bo przyszla paczka od jego mamy. Jak dobrze...jaki dobry wafelek :) Mniam...

Wywalilam ''bonsai'' bo po obcieciu jego pieknych lisci, umarlo! Musialam sie pozbyc pieknego prezentu od Misia! Dupa dupa!

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Znowu to samo


Sa takie dni kiedy czlowiekowi sie nic nie chce! Zero energii, zero checi na cokolwiek! Tak bylo ze mna dzis, na szczescie dzien sie juz konczy - przynajmniej czesc w pracy, teraz tylko do domu, pobawic sie z Dusia i moze odrobina relaksu... ...oj, oj, oj... ...chyba nie bedzie relaksu, bo przeciez mam cala gore prasowania!!

O losie...jak ja nie lubie prasowania, nie lubie tez poniedzialkow...

W zwiazku z tym moze, sobie daruje dzisiejsze prasowanie i....a zobacze jeszcez. Taka jestem dzis zamotana, taka jakas wnerwiona, znam przyczyne, ale nawet nie bede o niej wspominac, chyba kazdy ma prawo do bycia wkurzonym, nie?

Tymczasem, wczoraj w wolnej chwili zamiescilam kolejne dwie galerie w moim albumie:
pierwsza z nich jest z 18 kwietnia i zawiera zdjecia Duski na jej pierwszym rowerku, oraz kilka zdjec z pozniejszego spaceru. Druga galeria z 19 kwietnia jest uwiecznieniem leniwego, niedzielnego popoludnia Dusi z mama :)

W zwiazku z tym, ze pogode mamy super, spedzamy z nia kazda mozliwa chwile na dworze, na placu zabaw - super jest - oby wiecej takich dni!


piątek, 17 kwietnia 2009

Lunapark

Dzien zaczal sie od tego, ze Misiek zawiozl mnie do szpitala na spotkanie z lekarzem, ktory mial sprawdzic co mi moglo byc, skoro mialam klucie w boku. Zrobiono mi usg nerek i na szczescie wszystko ok. To klucie wzielo sie pewnie stad, ze jestem dopiero tydzien po zabiegu, i jakby nie patrzec mam obce cialo w tetnicy, trzeba czasu, zeby wszystko sie unormowalo...chyba.

Nie o tym jednak chcialam pisac:

poniewaz wczoraj bylo tak ladnie, postanowilismy, ze zaraz po mojej pracy pojedziemy do lunaparku bo ponownie zawital w Cork.
Pelni dobrej energii, podekscytowani, radosni zblizalismy sie do celu...

Radosc nie trwala dlugo - Matylda na widok a bardziej pod wplywem krzykow ludzi dookola, BARDZO glosnej muzyki i calego tego zamieszania rozplakala sie i nie moglismy jej uspokoic. Na rekach zle, w wozku jeszcze gorzej, sama chodzic nie chciala - m a s a k r a !

Zrobilismy tylko szybka rundke dookola, kupilismy jakies losy w nadziei na wygrana jakiegos ogromnego pluszaka - niestety bez wiekszego powodzenia i pozostalo nam tylko podziwiac kolorowy lunapark za naszymi plecami.

Pojechalismy do pobliskiego parku, zeby chociaz pospacerowac z Duska - a tam to juz inna historia, Matyldziok usmiechniety, szczerzyla zeby do kaczek i ptakow, calowala tate na zawolanie! Zachwycala sie kazda lawka! Cudowne dziecko...

dlatego...

dlatego, postanowilismy raz jeszcze udac sie do lunaparku, zeby chociaz ciocia na czyms sie przejechala. Plan byl taki, wchodzimy, idziemy do celu, ciocia kupuje bilet, siada, jedzie, wraca, spadamy na chate.
Plan praktycznie w 100% wykonany, po drodze jeszcze tylko gralismy we wszystko co popadnie, zeby wygrac jakiegos pluszaka dla Dusi!

Udalo sie cioci, nic wielkiego, ale dla Dusi to bedzie cos specjalnego, bo ma swojego pierwszego miska z lunaparku!

A tutaj galeria z lunaparku i speceru.

środa, 15 kwietnia 2009

Ziewamy ziewamy

No bo jak tu nie ziewac skoro polozylismy sie spac okolo 3 nad ranem, a chwile potem Duska sie obudzila i pelna energii, z usmiechem na twarzy zaczela swoje nocne harce?
I gadac jej sie zachcialo...no i wez tu z dzieckiem nie pogadaj, skoro ma tyle do powoedzenia...ja tez jej powiedzialam, ze za 3 godziny do pracy ide, ale to nie pomoglo zbyt wiele, dlatego butelka cieplego mleka, szybka bajka, troche spiewu i zasnelam...a Matyldziok pomiedzy nami - nad ranem perzelozylam ja do lozeczka i przymknelam oko na kolejne pol godziny, ale co z tego skoro dzis ziewam - a w pracy tyle do zrobienia. O losie....


Wspinaczka Duski from kasiablin on Vimeo.


Na hustawce from kasiablin on Vimeo.


Sama slodycz from kasiablin on Vimeo.


Z gorki na pazurki from kasiablin on Vimeo.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

I po swietach....




No i minęły już, szybko niczym błyskawica, dla mnie trochę zwariowanie, bo tyle się działo przed. Jestem po zabiegu, jak zwykle panikowałam, ale co miałam nie dać rady - wsparcie rodziny ogromne! Dziękuje Kochani!! Teraz tylko czekam na rezultaty, na razie odstawiłam leki na nadciśnienie i jest nieźle, oby teraz tylko do przodu.

W Wielka Sobotę pojechaliśmy z Dusia na spacer - na pamiątkę kilka fotek. Spacer ten to dla mnie taka forma rehabilitacji, do tego ostatnie zakupy świąteczne - fajne popołudnie.

Samo śniadanie wielkanocne prawie przespaliśmy, ale ostatecznie udało się zjeść razem po jaju, bo przecież potem Michał szedł do pracy. Reszta dnia była pod znakiem zabaw z Dusia (ja się musiałam niestety ograniczać ze względu na przebyty zabieg) Cały dzień to również wyglądanie na Tate - a nóż, widelec skończy wcześniej, no i udało się był w domu 10minut przed czasem - WOW!


Wielkanocne wedrowki Dusi from kasiablin on Vimeo.

Kilka zdjec Matyldy z tego dnia tutaj.

Potem lany poniedziałek praktycznie taki sam, z ta różnica, ze było super ciepło już od rana, dlatego miałyśmy z Dusia piknik na patio - ja miałam kawę z mlekiem, a Matylda swoja herbatkę jabłkowo - miętową. Potem dołączyła do nas Edzia i zabawa trwała dalej, na tyle dobrze, ze zapomniałyśmy o robieniu zdjęć :(

A teraz siedzimy sobie na kanapie, oglądamy ''Will i Grace'' i zbieramy siły, przynajmniej ja, żeby po tygodniu laby znowu iść do pracy...będzie ciężko już to wiem.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Kilka slow

Jutro rano jadę do szpitala na angioplastykę....jestem przerażona, wiec nie będę więcej pisać.

M a s a k r a zwyczajnie m a s a k r a !!!

Więcej jak już będę w domu leżeć i się nudzić w łóżku, bo wierze, ze wszystko będzie ok.

Tymczasem borem lasem kolejne zdjęcia Dusi:
składanka oraz fotki z 5 kwietnia 2009.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

piątek, 3 kwietnia 2009

Opieka lekarska w Ire

Wczoraj w czasie lunchu pojechalismy do naszej ''dzipi'', zeby obejrzala nasze dziecko, bo przeciez ewidentnie chore...przelewa sie przez rece, z nieustajaca goraczka walczymy Paralinkiem (paracetamolem w czopku), brak apetytu, markotna, non stop chce na rece, zero energii - zupelnie nie jak Dusia ktora wszyscy znaja! Na szczescie nasza pani doktor jest ok, nie zdiagnozowala do konca co moze byc Matyldzie, bo za duzo opcji na raz sie nasuwalo, bo albo to po szczepieniach, ale nadzwyczaj za szybko, albo to zapalenie drog moczowych, albo wirus, nazywany 3-dniowa goraczka dzieci, ktore konczy wysypka.
Pani doktor postanowila nas wyslac na izbe przyjec do szpitala, bo raczej potrzebne badania moczu i krwi, zeby miec pewnosc, a antybiotyku nie chciala dawac.

Przyjechalam z pracy a Michal kiedy jeszczew drzwiach bylam mowi do mnie, ze jednak trzeba jechac do szpitala, no wiec spakowalismy Matylde, bo ona najwazniejsza, a wiedzielismy, ze to potrwa kilka godzin. Po tym jak w recepcji, Matylda musiala przebywac wsrod pijanych meneli, bo noga boli, a tu co innego, mialam wnerwa, ale na szczescie szybko nas pigula wziela do srodka, i wywiad szczegolowy przeprowadza, sprawdza poziom tlenu we krwi oraz cisnienie. Wszystko w normie, zapisuje dane. Kazala poczekac, cierpliwie czekamy, na szczescie Matylda zafascynowana nowym miejscem troche sie uspokaja. Za chwil pare ta sama pigula mowi, ze przyklei Dusi woreczek, zeby do niego dziecko sikalo. No i Duska pewnie by sikala, gdyby tamta prawidlowo go zalozyla o czym mielismy sie dowiedziec dopiero po 2 godzinach!

Wreszcie slyszymy Matilda Blin - jaka qrwa Matilda, przeciez wyraznie, jak byk napisane MATYLDA!!!
Oglada ja, sprawdza ten sam poziom tlenu we krwi, to samo cisnienie, po co???? Matylda na granicy wytrzymalosci, zaglada do uszu, gardla, sprawdza wezly chlonne, osluchuje, przeprowadza nie mniej szczegolowy wywiad z nami, po czym mowi, ze zaraz przyjdzie pediatra! No to ja myslalm, ze to wlasnie byl pediatra!!!
Udajemy sie do poczekalni dla dzieci, a tam duzo ludzi sie zrobilo i do tego ten sam wczesniej wspomniany pijak oglada tv podparty na ''balkoniku'' pomagajacym chodzenie. Patrze na niego krzywo, nawet nie zauwaza, ale pomalu celuje do wyjscia! Zamykam za nim drzwi, przeciez nie bedzie mi tu powietrza dziecka mojego zatruwal w poczekalni dla dzieci!!!

Wreszcie Matylda wywolana przez pania pediatre - idziemy!
No i kto zgadnie co dalej, szczegolowy wywiad, poziom tlenu we krwi, uszy, gardlo, sprawdza wysypke, ktora zaczela sie pojawiac na Dusi....chwila...WYSYPKA!
Przeciez nasza ''dzipi'' mowila, ze jak sie pojawi wysypka to dobry znak, bo przynajniej bedzie wiadomo co jest mlodej. Chcialoby sie rzec hurra....ale moze lepiej nie. Poczekajmy co powie, jak sie podczas przeprowadzania szczegolowego wywiadu, okazala mila pani pediatra, oczywiscie, woreczek do moczu trzeba nowy.............QRWA! A nie mowilam!

Podejrzewa, ze to wirus, ale musi wykluczyc, ze to cos z nerkami ale do tego potrzebna probka moczu, wiec czekamy az pigula jakas przyjdzie i zalozy nowy - 10 minut...20 minut...30 minut...a przeciez Matylda jeszcze musi nasikac, co robi podczas tej choroby nie tak czesto jak zwykle!

Wreszcie wchodzi to tego gabinetu jaka inna pigula, nie do nas, ale nie wytrzymuje i mowie, zeby mi dala ten woreczek ja sama memu dziecku go przykleje! Nie ma problemu, chyba nawet na reke im to. Po jakich kolejnych 10 minutach przychodzi wlasciwa pigula, ale zaskoczona jak powiedzialam, ze juz sama jej ten woreczek przykleilam, idziemy do znajomej poczekalni.

Dusia sikaj, Dusia sikaj, dajemy jej chlebka, z nadzieja ze choc troche podje, moze popije herbatka i siusiu bedzie, jakas dziewusia obook haftuje ze masakra, wydaje przy tym takie dzwieki, ze Matylda z zainteresowaniem sie przyglada :) Ale przynajmniej zagapiona wcina sporo kanapki, super bo ostatnio malo jadla!

Michal mowi, ze idziemy sprawdzic, moze juz nasikala, przeciez nie bedziemy czekac az pigula sobie o nas przypomni...

JEST - pol woreczka! Sama odkleilam woreczek, nie czekajac na nikogo, bo wiem juz z doswiadczenia ze nie ma sensu, zanioslam to do pokoju pielegniarek. Tam pigula sprawdzila i po 2 minutach powiedziala, ze wszystko ok z moczem, pediatra powiedziala ze mozemy do domu jechac! HURA!

Po 3,5 godzinach spedzonych w szpitalu, mozemy jechac.

M a s a k r a !!!

Teraz do samochodu, tata zaspokaja glod nikotynowy, placimy za parking, zmiana w trzymaniu corki, mama zaspokaja glod nikotynowy, jedziemy do bramki - nie ma bileciku parkinkowego, tata zaplacil, ale biletu nie wzial. Dusia marudzi, zmeczona, tata szuka biletu po parkingu, nie ma, trzeba dzwonic po ochrone!

Na szczescie, oni uwierzyli, ze zaplacilismy i wypuszczaja nas bez pytan...

W domu, wreszcie cos do jedzenia, bo od skromnego krupniku w poludnie, nie jedlismy nic.

Dzis Matylda nie ma goraczki, nadal lekko senna, ale pewnie zmeczona po tych wszystkich dniach i do tego przygodach z Irolska sluzba zdrowia! No i ma wysypke...a to tym razem ponoc dobrze! Jeszcze dla pewnosci bede dzwonic do naszej polskiej ''dzipi''

Weekend sie zaczyna, dzis padalo, ale moze sie wypogodzi i uda sie cos zrobic!

środa, 1 kwietnia 2009

Sny

Skad sie biora sny? Takie sny jak moj dzisiejszy? Totalny odjazd jakis...roztrzesiona sie obudzilam, zaplakana, podczas samego snu probowalam plakac, ale jakos lzy nie lecialy, dopiero jak zdalam sobie sprawe z tego, ze faktycznie snilam, bo poczatkowo byly watpliwosci z racji realistycznych scen, zaplakalam z calego serca! Szlochalam nie wiem czy z radosci, ze to nie real, a moze dlatego, ze zdalam sobie sprawe z potegi uczuc - nie wiem sama, ale oczyscilam sie. Tylko, ze na sama mysl o tym, az mi sie serce kraje! Boje sie zasypiac...




Do tego Duska goraczkuje, nie wiemy czy to reakcja na szczepionke, czy moze jakis wirus. Bidulka ospala jest, zaplakana ach...serce mi sie kraje na sama mysl! W lunch sie poplakalam, bo jak patrze na Matylde taka oslabiona to mi sie strasznie przykro robi i sil nie mam, zeby byc twarda. Michal zadzownil do naszej ''dzipi'' o porade, bo ja nie bylam w stanie. A teraz zaraz do laryngologa mnie brat zawiezie, zeby Michal mogl od razu po pracy do domu jechac. Do naszej ukochanej coreczki!

A taka byla malutenka i bezbronna jak sie urodzila...